Tuesday, July 26, 2016

Bodzentyn

Pierwszy przystanek na trasie zamków Polski centralnej.



Zamek biskupi -  powstał w drugiej połowie XIV w. z inicjatywy biskupa krakowskiego Floriana z Mokrska (w Mokrsku też byliśmy, ale już dawno).  Te biskupie zamki są zazwyczaj znacznie większe od szlacheckich (nawet możnowładczych) - przynajmniej w średniowieczu - bo budowle renesansowe i ciut późniejsze zrównują się skalą założenia.   Takie jest moje zdanie, choć może być mylne, bo pomiarów w terenie nie robiłem.
W każdym razie, jak to biskupie... brakło damskiej ręki i choć nie brak przepychu, czy potęgi, to brak ciepła i... filuterności ;-)

Ale zamek to zamek i odwiedzić trzeba, choćby po to by się przekonać na własne oczy.


 To co zostało to już tylko skorupy.
Nie nadające się do odbudowy, możliwe do zachowania jako "trwała ruina".


Jak zwykle ciągnie mnie do podziemi. stąd pierwsze zdjęcia właśnie od dołu. 
Marzenka w tym czasie wędruje sobie po majdanie zamkowym.




 Nawet mają tam Llochy"
w tek chwili to w zasadzie "jaskinia zbójców"

 Silnie zaśmiecona - ale tak jest w każdym jednym miejscu tego typu - miejscowa menelnia nie umie uszanować spuścizny. A Biskup jak by ożył... to pewnie z całych chrześcijańskim miłosierdziem kazał by wybatożyć... ot tak w ramach kazania - czasami niektóre dobre rady lepiej wchodzą przez grzbiet i pośladki... 



 Mimo wszystko robi silne wrażenie - musiał być imponujący za czasów swojej świetności.


 O i jest Marzenka w oddali...



Spreyarze nie próżnują... to jedyny dostępny dla tych idiotów sposób zaakcentowania swojego istnienia.


 Na tym "cyplu" gniazdują krogulce, albo pustułki, nie udało mi się zrobić im zdjęcia a przez krótkie mgnienia przelotów, nie byłem w stanie rozpoznać gatunku - wielkość ta sama, ubarwienie podobne - w lornetce inne, ale nie miałem lornetki...


 Generalnie jednak, teren jest zadbany, w pobliżu, plac zabaw i ... toytoyka... Bogu niech będą dzięki...

 W drodze powrotnej do samochodu

 Jeszcze rzut obiektywu na pobliskie zabudowania - ciekawe - było by więcej zdjęć, ale gospodarze siedzieli przed domami, i nie chciałem tak obcesowo. W każdym razie o rzad wielkości sympatyczniejsze i lepsze do życia miejsce niż wielkomiejskie blokowiska, lub podwielkomiejskie osiedla domków jednorodzinnych (taka sama anonimowość i atomizacja, co w blokowiskach, tylko poziom zadufania wielokrotnie wyższy...).

I to już tyle - jedziemy do Iłży

5 comments:

Ania said...

Porządna relacja. I zamek zupełnie taki, jaki znam z własnych odwiedzin.
A z gospodarzami trzeba było pogadać, może by pokazali pozostałości dawnych murów obronnych, bo i te się w Bodzentynie ostały.

makroman said...

Na każde z przejeżdżanych miejsc trzeba by poświecić co najmniej kilka godzin, wtedy by człowiek faktycznie zaznajomił się z miejscem. Planowaliśmy tylko zamki a i tak wyszedł z tego kilkunastogodzinny maraton.
Kiedyś, jak kupimy campera, albo coś w czym będzie można się przespać to czas przestanie być naszym ekonomem.

Ania said...

Nasza grupa ma zasadę - zawsze trzeba sobie zostawić coś na później, żeby było po co wracać kolejny raz.

Wiesław Zięba said...

Myślę, że o trwałą ruinę też ktoś powinien zadbać w większym stopniu. Szkoda tych szacownych resztek. Świetna fotorelacja.

makroman said...

Aniu - słusznie. My zostawiamy tak wiele, że trzeba by po dziesięć razy nawracać ;-)

Wiesławie - jasne ze powinni, ale najczęściej stoi na przeszkodzie brak pieniędzy albo kwestie własnościowe.