Monday, June 19, 2017

Per Aspera ad Astra. część 2 - rajd.

Jak pisałem we wcześniejszym poście, był to tylko rekonesans.
Jeszcze tego samego dnia jadąc do pracy autobusem PTP ustaliłem szczegóły z kierowcą, który będzie prowadził rano (Antek - zwany przez klientów linii "Antonio Bandytas" - świetny kierowca), miejsce wsiadki i wysiadki tudzież podobne kwestie techniczne.

Rankiem budzenie Miłosza,( czujnie spał, emocje zadziałały), pakowanie (apteczka, picie tudzież tysiąc różnego rodzaju gadżetów i utensyliów, które przy dzieciach przydać się mogą ;-) ) 

Zbiórka pod szkołą, przechodzimy w zwartym chaosie na przystanek i czekamy. Każdy autobus budzi entuzjazm, że to ten, niestety zmuszony jestem rozwiewać dziecięce radości, przez dłuższy czas.  Przyszliśmy znacznie przed rozkładowym czasem przyjazdu i teraz musimy te kilkanaście minut koczować na przystanku. 

W końcu jest, z miną eksperta oznajmiam "jedziemy!", co budzi lawinę pytań "a skąd Pan wie?", najprostsza odpowiedz; "bo poznałem autobus" ich nie zadowala, dopiero wyznanie "prawdy" - "dostałem powiadomienie SMSem" ich kontentuje jako najbardziej przekonujące. Dzieci XXI wieku!

Droga jak to droga - rajdowcy przemieszani z tubylcami, ale wzajem bez pretensji, dopiero w Strzyżewskim przechodzę do przodu by ostatecznie potwierdzić kierowcy miejsce wysiadki.

A potem już na nóżkach!

 Podejście. 
Wyprowadziłem grupę ścieżkami na drogę z której nie mogą pobłądzić i teraz idę w ariergardzie starając się zaganiać maruderów. 
Układ niby dobry, ale w ten sposób nie mam szansy opowiedzieć o lokalnych ciekawostkach, lub tym jakie widoki się roztaczają, jakie zwierzęta mijamy, jakie ciekawe rośliny itp. 
A łapiemy choćby padalca, lekko rannego bo ktoś po nim przeszedł. 

 postój na kulminacji wału.
Sam w ich wieku robiłem tak samo - dzieci nie znają trasy, nie wiedzą ile wysiłku jeszcze przed nimi - zatem każdą wolna chwilę poświęcają albo na siedzenie i odpoczywanie, albo na... wariackie gonienie za sobą. 
Tu akurat mieli ze dwie minuty siedzenia, nim zagoniłem ogon rajdu, a nie wiedzieli w którą stronę iść, więc dobrze że sobie klapnęli.

 Golanka - ale mało kto został ze mną by popatrzeć przez lunetkę.
 
 Za to podarli jak by na ich tropie był oddział Apaczów.
Dopiero w lesie zwolnili, raz z obawy pobłądzenia; dwa, bo wpadli na pomysł bitew na szyszki. Ale przynajmniej szliśmy już w miarę zwartą grupą. 

Wreszcie docieramy.
 Pierwsza prelekcję zaczyna Pani mgr. Magdalena Wszołek.
Niepospolitej wiedzy osoba, która wszak będąc wykładowcą uniwersyteckim, ma stosunkowo niski próg czułości na dziecięce błazenady i brak uwagi. 
Mimo to mówi tak płynnie i prosto że (ku mojemu zdziwieniu) większa część prelekcji do młodych dociera.
 
 Regulamin rzecz święta jest!

 I nieco o samym obiekcie, choć lepiej posłuchać prelegentki.

 Zaczyna się od historii powstania tego miejsca, poprzez wyjaśnienie czemu tu a nie gdzie indziej, czemu tak a nie inaczej, skąd sprzęt, czemu to służy itp. 

 Miłosz to jednak kobieciarz, ciekawe po kim to ma, bo ja zasadniczo w stosunku do "pełci" raczej nieśmiały jestem ? 
 
 Z anteną w tle. 

 Sprzęt z demobilu, niegdyś służył "obrońcom ojczyzny" do łączności satelitarnej i przygotowywania inwazji na "imperialistyczne państwa kapitalistyczne" rzecz jasna w ramach "walki o pokój"... 

 Taka mnie nachodzi refleksja - jak by te pieniądze przeznaczyć na badania naukowe, które przeznacza się na utrzymanie milionowych armii (które są w/g słów jego przenikliwości Lecha Jęczmyka - "niczym zakuty w stal od pięt po czubek głowy rycerz, niepokonany w boju, tyle że akurat oblazły go mrówki"), to gdzie byśmy byli wiedzowo? 
Per Aspera ad Astra... 
Dobrze że technologie wojskowe po jakimś czasie trafiają do cywilów, ale ile jest takich technologii które wprost zarzucono, bo wprawdzie cywilom by się przydały, ale dla wojska były bezwartościowe? 

 Wnętrze filara, wkrótce stanie na nim kolejna antena już teraz jako radioteleskop, i po podłączeniu do stacji komputerowej zacznie przeszukiwać nasze niebo - kto wie, może wykryje sygnał od ET? 
Teraz jednak to miejsce które pozwolono dzieciom zaadoptować na "statek kosmiczny" - i w ten sposób dano im kilkanaście minut przerwy w prelekcji. 


 A potem kolejny wykład z historii astronomii, tym razem z naciskiem na tę optyczną.
 
 Omawianie budowy aparatury obserwacyjnej, co do czego służy, dlaczego obraz jest odwrócony itp. 

 Potem krótkie obserwacje otoczenia i ...

pałeczkę przejmuje dr. Bogdan Wszołek
 Opowiada o obserwacjach słońca
i tu takie małe pytanie; ile razy możemy przez lunetę spojrzeć na słońce? 

 Niestety słońce stale przesłaniane jest przez chmurki - co wprawdzie termicznie jest dla nas przyjemne, lecz nie pozwala na skorzystanie z prezentowanego nam sprzętu.

Za to kolejna część pogadanki odbywa się we wnętrzu
kopuły obserwacyjnej.  

 I tu już; zapewne za sprawą zmęczenia, głodu i... magii wnętrza dzieci są znacznie spokojniejsze ;-)
Znów padają słowa o historii instrumentów, przeznaczeniu, zastosowaniu, możliwościach, jest pokaz otwierania kopuły, kręcenia naprowadzania na cel. 
Dla mnie bajka, mógł bym stąd nie wychodzić, ale to wszak nie moja wycieczka - jestem tu do opieki i przewodnictwa, więc sumiennie muszę swoją powinność pełnić.

A potem antrakt kiełbasiany - czyli spożywanie przygotowanych w międzyczasie na grillu kiełbasek. 
Ale te młode wilczki maja apetyt i ... zdrowie, w końcu przegryzanie kiełbasy z keczupem żelkami i czekoladowymi ciastkami niejednego mogło by zabić ;-) 


Serdecznie żegnamy się z gospodarzami i jeszcze tylko na moment wiodę ich ku "kosmicznemu ogrodowi" by pokazać miejsce eksperymentów - kto wie może któreś z nich kiedyś w kosmos poleci i będzie się odżywało  z zastosowaniem wynalezionych tu i przetestowanych technik uprawy roślin?      
 Młodzi kosmonauci? 

A potem chwila "odpoczynku" w lesie, czyli półtorej godziny gonitw, rzucania się szyszkami... nikt nie siedzi!

Zmęczenie objawia się dopiero podczas drogi powrotnej...
 Ale w środku lasu poinformowałem ich o zasadzie "kto nie maszeruje ten ginie"... więc jakoś przez las przeszli, zalegli dopiero po wyjściu na pola i łąki. 

I w dalszym ciągu w/g zaplanowanej trasy. Aż do Rzepiennika Biskupiego na przestanek pod szkołą. Tam kilkanaście minut oczekiwania, wykorzystane przez naszą grupę do zawarcia znajomości z grupą rówieśników z terenu szkoły.

I jeszcze tylko pożegnalny portret z  Merkurym
Po czym wsiadamy do busa i wracamy. Niestety nie jest to pojazd PTP, kierowca cokolwiek mało miły i nieskory do pomocy, ale gdy jednej z dziewcząt smartfon spada poprzez siedzenia do bagażnika, to jednak wysiada i otwiera...

Za nami osiem godzin przygody - myślę że były zadowolone. W planach mam zabrać ich do Pławnej na wieżę widokową i Diable Boisko, lub  przez lasy na Trzemesną, albo do Ciężkowic na Wąwóz Czarownic ... wszystko zależy od nich i od... Wychowawczyni. 
Może się więc jeszcze zobaczymy?

11 comments:

Ania said...

Porządną wycieczkę przygotowałeś. I ciekawie i sporo ruchu.
Mnie by się też najbardziej we wnętrzu tej kopuły podobało, le ja już swoje lata mam.
Co do planów -, jak w Wąwozie Czarownic porządnie jaką legendą "postraszysz", to grzeczne będą jak aniołki. Ja tak pacyfikuję dzieciaki na Kamieniu Michniowskim - opowiem o diable w czerwonych majtkach i siedzą jak trusie, nie ganiają po skałkach, bo, a nuż na diabła trafią...

makroman said...

W końcu jak łażę sam, to moja sprawa, ale jak zapraszam kogoś, to czuję się zobowiązany żeby było ciekawie.

A tam w kopule, to faktycznie klimatyczna sprawa.

Nie wiem czy czwartoklasistów da się postraszyć czymkolwiek - trochę to jak wprowadzenie do filmu "potwory i spółka" ;-)

♥ Łucja-Maria ♥ said...

Też byłabym zachwycona tak świetnie przygotowanym i ciekawym rajdem.
A wrażenia pozostaną im na bardzo, bardzo długo.
Pozdrawiam:)

Wojciech Gotkiewicz said...

W dalszym ciągu, podziwiam. Bardzo lubię dzieci w tym wieku, z tym, że na podobnej zasadzie, jak lubię tygrysy w Zoo, czyli im dalej, tym lepiej :)))

makroman said...

Łucjo - poprzednie pamiętają, to może i ten?

Wojtku - tym bardziej że ja nie mogę liczyć na dany apriori autorytet nauczyciela wychowawcy więc lekko nie jest, a blizna na palcu ("zaoscy mi pan paniemtato miłosa patycek?") zostanie ze mną do śmierci. Ale i satysfakcja znacznie większa, gdy szlak można komuś pokazać.

Wiesław Zięba said...

Prawdziwie naukowa wyprawa. A dzieci? Na zdjęciach widać, że bardzo grzeczne. Zainteresowała mnie też Twoja nieśmiałość wobec kobiet. Mam to samo :)

makroman said...

Wiesławie. Liczyłem że im jeszcze wykład o historii i budowie geologicznej tego miejsca zrobię, ale niestety...
A nieśmiałość ma też swoje dobre strony, człowiek się nie angażuje w związki przypadkowe (bo z racji nieśmiałości itd. itp...) a jednak do mojej Marzenki się przymusiłem zadzwoniłem (wvcześniej wypaliwszy sporo papierosów z nerwów) i ... Opłaciło się, nie żałuję ani jednego przypadku swojej nieśmiałości, bo pewnie teraz był bym już po rozwodzie, może z alkocholizmem przyczajonym w pustym mieszkaniu.

Hanna Badura said...

Bardzo ładne zdjęcie Miłosza z koleżanką.
Świetnie, że się tak angażujesz w wychowanie dzieci, nie tylko własnych.
Pozdrawiam :)

stacho.lebiedzik said...

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Ciebie jako nieśmiałego człowieka... wyprawa cudowna, a Ty tak samo jesteś cudownym opiekunem. Pozdrawiam.

♥ Łucja-Maria ♥ said...

Maciej,
pragnę podziękować za bardzo sugestywne komentarze. Lubiłam podczytywać gdy pisałeś u Ady z "Kraków i okolice". Teraz mam je u siebie i za to bardzo dziękuję.
Serdecznie pozdrawiam:)

makroman said...

Hanno - są miejeca które warto pokazać, a że studiowałem kiedyś na WSP to pewnie nauczycielstwo mam we krwi. Choć ani przez moment nie żałowałem iż jednak poszedłem w innym kierunku.

Stachu - ogólnie jestem śmiały aż do przesady, tyle że z "płcią" mi nie wychodzi ;)

Łucjo - szalenie miłe słowa.